ETR

Klub Przyjaciół Filharmonii Poznańskiej w Gdańsku

Dobry wieczór na Ołowiance!
Klub Przyjaciół Filharmonii Poznańskiej w Gdańsku

Od majowego wyjazdu Klubu Przyjaciół Filharmonii Poznańskiej do Gdańska upłynęło wprawdzie trochę czasu, ale jego uczestnicy wracają często do dwóch jakże udanych dni z muzyką i ze sobą. Wymieniamy się wrażeniami i zdjęciami, a poniżej publikujemy połączenie obu tych „kanałów komunikacyjnych”.

Po raz 29 nasz Klub wybrał się w muzyczną podróż. Tym razem do Gdańska. Byliśmy ciekawi, jak w minionych latach zmieniło się portowe miasto nad Wisłą i Motławą. Przede wszystkim jednak mieliśmy okazję zawitać do Polskiej Filharmonii Bałtyckiej, usadowionej na portowej wyspie - Ołowiance.

Od strony sławnego gdańskiego Żurawia - portowego dźwigu z 1444 roku - widać na przeciwległym brzegu Motławy ceglane mury Filharmonii. Powstała w miejscu dawnej elektrowni, która działała tu od końca XIX wieku do 1996 roku. Po nowatorskiej rewitalizacji poprzemysłowego terenu (1998-2005) i dostosowaniu dawnych budynków do potrzeb Filharmonii, pierwszy koncert zagrano tu w 2007 roku. Filharmonia stoi tuż obok średniowiecznego Spichrza Królewskiego i nie ma między nimi żadnego dysonansu. Jej “łososiowy” kolor świetnie komponuje się także z legendarnym “Sołdkiem” przycumowanym do ołowiankowego nabrzeża i będącym częścią tutejszego Muzeum Morskiego.

Z zazdrością oglądamy nad Motławą ów muzyczno-morski mariaż architektoniczny, funkcjonujący w centrum gdańskiej starówki. Z zazdrością, bo w Poznaniu Filharmonia nie ma wciąż własnej siedziby…

Poznańscy Filharmonicy kończyli gościnnie tegoroczny Gdański Festiwal Muzyczny. Pod batutą Marka Pijarowskiego zagrali w pierwszej części wieczoru błyskotliwy Koncert na wiolonczelę i orkiestrę dętą Friedricha Guldy. Solistką wieczoru była świetnie nam znana Anastasia Kobekina. Zagrała jak to ona - porywająco, elegancko, z szelmowskim zacięciem. Na bis zaproponowała z towarzyszeniem Grzegorza Sieka (szefa naszej sekcji perkusji) - utwór swego taty, Vladimira Kobekina – Gallardo (Variations on an Ancient Theme) na wiolonczelę i tamburyn. To dopiero była zabawa. Zresztą spójrzcie na zdjęcia z Ołowianki. Aplauz po ostatnim akordzie kilka razy przywoływał na estradę dwoje muzyków. Ich ukłony frunęły ku widowni z humorem i wdziękiem. Brawa na stojąco!

W drugiej części wieczoru nie było już miejsca na muzyczne żarty. Była bowiem niepokojąca w nastroju, owiana legendą komponowania V Symfonia c-moll Ludwiga van Beethovena. Sławna „Symfonia losu” z 1808 roku, którą otwierają i aż do finału przenikają cztery magiczne nuty: krótka – krótka – krótka – długa. Intrygujący motyw, o którego sens pytano nieraz kompozytora. Ten rzekomo odpowiedział kiedyś: „Tak oto los puka do drzwi”. Anegdota, czy piękny biograficzny fakt? Do końca nie wiadomo, ale biedny, choć wielki Ludwig pozostawił nam wszystkim owe cztery nuty. I to nie ulega wątpliwości. Poznańskich Filharmoników po ostatnich akordach żegnały zasłużone oklaski. Krótko mówiąc – dobry wieczór na Ołowiance.

Rano w hotelu niedzielna pobudka i hasło zwiedzania: Dzień dobry Gdańsk! Przy pięknej pogodzie, w świetnych nastrojach ruszyliśmy z przewodnikami na wycieczkę pośród gdańskiego morza zabytków. Tych sławnych, pieczołowicie odnowionych i tych mniej znanych, czekających w bocznych uliczkach na swoją renowacyjną chwilę. Wszystkie razem tworzą wyjątkowy klimat portowego miasta nad Bałtykiem. Miasta obleganego codziennie przez tłumy turystów.

Od pani Ewy i pana Adama (ciekawy duet, prawda?) usłyszeliśmy wiele barwnych opowieści z życia gdańszczan dawnych i współczesnych. Gubiliśmy się niekiedy w licznych zakrętach i zwrotach historii miasta, ale ugruntowaliśmy nasz bezdyskusyjny podziw dla jego odbudowanej z wojennych gruzów starówki. Zabrakło nam, niestety, czasu na obejrzenie Muzeum II Wojny Światowej, nie dojechaliśmy też na Westerplatte i nie sfotografowaliśmy budynku legendarnej Poczty Polskiej, którego 1 września 1939 roku tak bohatersko bronili polscy pocztowcy. Może innym razem… Pośród dziesiątek turystycznych autobusów parkujących przy Stoczni, cudem jakimś udało się panu Pawłowi – kierowcy naszego „krążownika” – podjechać w pobliże Pomnika Poległych Stoczniowców 1970. Strzelisty monument trzech portowych krzyży stoi naprzeciwko głównego wejścia do stoczni. To pamiętna Brama 1980, która wówczas otwierała Polakom drogę do wolności. Tamte dramatyczne wydarzenia polskie, zapisane w historii całej Europy i świata, rozegrały się właśnie tutaj, wokół odważnej Stoczni Gdańskiej, w czasach, które wciąż dobrze pamiętamy. Tak jak gdańszczanie pamiętają o ludziach, którym postawili wcześniej pomnik na placu przy Podwalu Staromiejskim. Zapisali na nim: “Tym, co za polskość Gdańska”. Piękne słowa.

Na koniec naszego po niezwykłym mieście wędrowania, zdań kilka o jego obiekcie doprawdy olśniewającym. Oto nad rozwidleniem Kanału Raduni, w roku 1350 zbudowali Krzyżacy Wielki Młyn Wodny. Działał 595 lat, aż do roku 1945, gdy spłonął doszczętnie. Jeszcze jeden nędzny koniec wiekowego zabytku… Otóż nie! Gdańszczanie mozolnie, od fundamentów wznieśli na nowo ceglanego kolosa i uczynili zeń nadzwyczajną atrakcję turystyczną. Pośród mrocznych, wręcz czarnych ścian wnętrza - bez okien i słonecznego światła, za to w smugach ledowych reflektorów - błyszczy fantastyczne Muzeum Bursztynu. W nim absolutnie wszystko, co chcielibyście wiedzieć o złocie Bałtyku. To cudo trzeba zobaczyć. Z pozdrowieniami z Gdańska.

Szykując się do kolejnego sezonu artystycznego Filharmonii Poznańskiej, myślimy już o następnej eskapadzie. Do zobaczenia w Auli UAM, ale też w autokarze!

Witold Młodziejowski