Klub Przyjaciół Filharmonii Poznańskiej w NOSPR
Uwaga na agrafki
W kolejną, 23 podróż muzyczną wybrał się Klub Przyjaciół Filharmonii Poznańskiej.
Tym razem celem były Katowice, a dokładniej tamtejsza, sławna już w świecie sala koncertowa Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia. Krótko mówiąc NOSPR. W tej sali, pod batutą Łukasza Borowicza, wystąpiła gościnnie Orkiestra Filharmonii Poznańskiej. Mieliśmy zatem powody do szczególnej ekscytacji.
Tymczasem górnośląska stolica przywitała naszą, prawie stuosobową grupę melomanów ponurym zachmurzeniem. O Katowicach zwykło się mawiać z ekologiczno-górniczym dystansem: te kopalnie, huty, pyły, familoki, fedrowanie bez końca… Mocno to przerysowane uproszczenie. Katowice są bowiem nowoczesnym miastem dbającym o zieleń, chlubiącym się wciąż „Spodkiem” z 1971 roku, ale także współczesną architekturą w centrum. Odnawia się tu nieczynne pokopalniane obiekty i przeznacza na placówki użyteczności kulturalnej. Dbałość o kulturę, a w szczególności o muzykę, stała się ważnym elementem rozwoju.
Nie przypadkiem Katowice zdobyły prestiżowy tytuł Kreatywnego Miasta Muzyki UNESCO, o czym z dumą mówi prezydent Marcin Krupa. Fundamentu owej muzycznej strategii szukać należy w tamtejszym, dawnym Konserwatorium – od 1929 roku wyższej uczelni muzycznej. Dzisiaj to już szacowna Akademia, której poziom wypracowali wybitni pedagodzy i kompozytorzy: Szabelski, Woytowicz, Szalonek, Górecki, Kilar. Do ich grona dołączyli z czasem „przyjezdni” Lutosławski i Penderecki i razem stworzyli „śląską szkołę kompozycji”. Od lat renomą cieszy się także katowicka Filharmonia Śląska, grają i rezydują w mieście cenione zespoły kameralne, jazzowe, organizowane są festiwale. No i jest w Katowicach prawdziwa perła w muzycznej koronie – NOSPR!
Jej początki sięgają 1935 roku, gdy w Warszawie pierwszą w kraju radiową orkiestrę prowadził niezapomniany kapelmistrz Grzegorz Fitelberg. Wszystko przerwała II wojna światowa. Zespół przestał istnieć. Jednak już w styczniu 1945 roku, w mniej zniszczonych Katowicach, reaktywował „Radiówkę” Witold Rowicki. Namówił Fitelberga do powrotu z emigracji i przejęcia dyrekcji artystycznej Orkiestry Polskiego Radia. W kolejnych dekadach pod batutami takich mistrzów, jak Krenz, Wodiczko, Kord, Wisłocki, Strugała, Maksymiuk, Wit, Kasprzyk, a obecnie Lawrence Foster – Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia zyskała markę międzynarodową. Największe zasługi dla muzycznych sukcesów Orkiestry i powstania jej obecnej siedziby, miała bez wątpienia Joanna Wnuk Nazarowa. Od 2000 roku przez osiemnaście lat pełniła funkcję dyrektora naczelnego i programowego NOSPR.
Ta kadencja zapisała się w historii katowickiej instytucji złotymi nutami. Orkiestra koncertowała we wszystkich liczących się salach świata. Nagrała ponad 200 płyt, występowała na prestiżowych festiwalach, dokonała setek prawykonań, ubrała nagraną muzyką masę filmów, by wymienić tylko: Sól ziemi czarnej, Perłę w koronie, Śmierć jak kromka chleba, Pamiętnik znaleziony w Saragossie, Kanał, Ziemię obiecaną, Pana Tadeusza (z fantastycznym polonezem Wojciecha Kilara), 300 mil do nieba, Dekalog, Iluminację. Lista zbliża się już do dwusetki! Same tryumfy.
Tej orkiestrze brakowało tylko nowoczesnej sali koncertowej, przystosowanej do nagrań wysokiej klasy. Przełom w oczekiwaniach na odpowiednie fundusze centralne nastąpił dwanaście lat temu. Wytrwałe zabiegi Pani dyrektor oraz samorządowych władz Katowic, na czele z ówczesnym prezydentem Piotrem Uszokiem, spotkały się z pozytywną decyzją Ministerstwa Kultury. Pieniądze zostały zagwarantowane, a wkrótce zwiększyło je znacznie dofinansowanie z Unii Europejskiej. W Katowicach ogłoszono: budujemy piękną salę koncertową, bo ona się miastu, Śląskowi i melomanom
z całej Polski po prostu należy! Jakże znajoma skądś, choć tu akurat prawdziwie brzmiąca argumentacja…
Konkurs na projekt urbanistyczno – architektoniczny zakładał, że obiekt powstanie w miejscu rozległego placu drzewnego, dawnej Kopalni Katowice. Wygrała wizja Tomasza Koniora, architekta rodem z Żywca. W świetle reflektorów mówił skromnie, iż jest „niedoszłym muzykiem, lecz wiernym melomanem”, co bardzo się spodobało. W Katowicach zaproponował prostą jak C dur bryłę gmachu w „starym” ceglanym kolorze. A pionowe przeszklenia od fundamentów aż po dach, zastosował niczym takty w partyturze, by dały budynkowi oddech i lekkość. Wokół niego architekci z Konior Studio przewidzieli zasadzenie pięciuset drzew i setek krzewów (dziś to już piękny park). Zanim jednak wjechały koparki, trzeba było zrobić ponad tysiąc głębokich odwiertów dla sprawdzenia stabilności gruntu. Na szczęście nie znaleziono żadnych nieciągłości w podłożu.
13 lutego 2012 roku ruszyła budowa. Trwała niecałe trzy lata. Przy wielu nietypowych rozwiązaniach konstrukcyjnych fakt ten pozostaje przykładem wzorowej organizacji prac. Generalny wykonawca – WARBUD SA zebrał zasłużone brawa. 1 października 2014 roku uroczyście otwarto najlepszą w kraju salę koncertową. Siedziba NOSPR ma wewnątrz 13.500 metrów kwadratowych, w tym imponującą, choć dla melomanów niewidoczną powierzchnię, przeznaczoną na garderoby dla muzyków, pokoje prób sekcyjnych i warsztaty obsługi technicznej (wiemy to od poznańskich filharmoników). W centrum gmachu usytuowane są dwie sale: kameralna z 300 miejscami i koncertowa dla 1800 słuchaczy. Obie otoczono gigantycznym kokonem, tamującym odgłosy z zewnątrz. Wielka, grafitowa półkula tkwiąca w ścianie holu głównego aż po sufit, jest zaledwie małą jego częścią! Wszystkie przewody i instalacje zawieszono na sprężynach, by wyeliminować ich hałasy eksploatacyjne. Najważniejszym jednak problemem było stworzenie perfekcyjnej akustyki w sali głównej. W Katowicach zjawił się wówczas Krystian Zimerman wraz z doskonałym fachowcem. Był nim Japończyk Yasuhisa Toyota. Nasz mistrz fortepianu namawiał przyjaciela, by akustycznie ukoronował dzieło Tomasza Koniora. Toyota zgodził się i przyrzekł nawet, iż rzecz całą zrobi za… pół ceny. Słowa dotrzymał. Rzecz cała jest fantastyczna – zgodnie podkreślają artyści, nagraniowcy, krytycy muzyczni, a przede wszystkim melomani.
Wchodzimy do sali koncertowej – cóż za kompozycja! Wokół umiejscowionej w centrum jasnej estrady „wiszą” fantazyjnie balkony i antresola, zbudowane z drewna sprowadzonego z Finlandii. Długie balustrady, podesty, sufit i okazały plafon pełen świateł, pomalowano pięknym „skrzypcowym” kolorem. Architekt nazwał go pieszczotliwie „swoim stradivariusem”. Bajka.
Powoli milknie gwar zajmującej miejsca publiczności i nagle… upada komuś na podłogę jakiś drobiazg. Może pomadka do ust, mała moneta, albo zabłąkana w kieszeni agrafka? W każdym razie oczy pobliskich rzędów kierują się nieomylnie w stronę „sprawcy”. Tutaj słychać każdy szmer, drobne nawet stuknięcie. Zatem panie i panowie, uwaga…
Zaczyna się koncert. Trzymamy mocno kciuki za naszych muzyków. Łukasz Borowicz wybrał program z rzadko wykonywanymi i bardzo różniącymi się utworami. Nadto przewrotnie ustawił je w odwrotnej chronologii. Na początek pięcioczęściowy Koncert na wiolonczelę i orkiestrę dętą (1980) Frierdicha Guldy, austriackiego pianisty i bulwersującego ekscentryka. Po przerwie Uwertura komediowa (1952) Tadeusza Szeligowskiego, założyciela i patrona naszej Filharmonii, a w finale Lelio (1832) – dramat symfoniczny Hectora Berlioza, mistrza mocno wówczas pogubionego w pomysłach muzycznych, autobiograficznych i teatralnych. Obok orkiestry Filharmonii Poznańskiej na estradzie NOSPR wystąpił Chór Mieszany Filharmonii Krakowskiej oraz soliści: Chinka Hayoung Choi (wiolonczela), Andrzej Lampert (tenor), Szymon Mechliński (baryton) i Jerzy Radziwiłowicz (narrator).
Trzy wykonane tego wieczoru kompozycje, poprzez swą odmienność muzyczną, pozwoliły pełniej ocenić walory akustyczne sali NOSPR. Ona nie tylko doskonale odbiera dźwięki z estrady i rozsyła je w swe najdalsze nawet rejony, ale również ewidentnie pomaga wykonawcom w uzyskaniu tak ważnej spójności brzmienia. Ma w tym względzie magiczny atut. Na estradzie każdy muzyk czy śpiewak, świetnie słyszy…siebie. To nieodzowny element akustycznej doskonałości. W 2018 roku mieliśmy z Klubem Przyjaciół Filharmonii Poznańskiej okazję wysłuchania koncertu w olbrzymiej, co dopiero otwartej (2017) hamburskiej Elbphilharmonie. Akustykę wyczarował w niej (trzy lata po Katowicach) tenże pan Toyota. Zatem pole dla porównań otwarte. NOSPR wydaje się od Elby salą wizualnie i dźwiękowo „cieplejszą”, w odbiorze muzyki jakby bardziej aksamitną. Ale to oczywiście kwestia osobistych wrażeń… Katowicki wieczór kończą długie oklaski. W NOSPR nie dostaje się takich przypadkiem. 27 stycznia 2023 był dla wszystkich wykonawców wielce udany. My cieszyliśmy się szczególnie, bo pod świetną batutą Maestro Łukasza Borowicza, pierwszoplanową rolę odegrała orkiestra Filharmonii Poznańskiej.
Następnego dnia organizator naszej eskapady – poznańskie Biuro Podróży Korsarz – zaproponowało kolejne, choć już nie muzyczne atrakcje. Najpierw trafiliśmy do Muzeum Śląskiego w Katowicach. Przy wejściu zaskoczenie, ponieważ tę placówkę na terenie dawnej kopalni usytuowano kilka metrów… pod ziemią. Długą pochylnią schodzimy w dół i przed nami wystawa malarstwa polskiego XIX i XX wieku. Ponad 260 cennych obrazów. W pierwszych salach pastelowe płótna dawnych mistrzów (m.in. Chełmoński, Gierymski, Malczewski, Wyspiański) a dalej malarze współcześni, w ostrych z reguły kolorach i z zaskakującym niekiedy przesłaniem. Dwa jakże różne światy. A obok świat jeszcze inny – kolekcja odrestaurowanej pięknie śląskiej rzeźby sakralnej, sięgającej średniowiecza. Wreszcie ekspozycja główna – Historia Śląska. Powstała z archiwalnych dokumentów, map, zdjęć, filmów, nagrań,
z setek rekwizytów domowych minionego czasu. Ukazuje dramatyczne losy regionu i niezmienną więź rodzinną jego mieszkańców. W półmrocznych zakątkach katowickiego muzeum podano to wszystko znakomicie, jak na gościnnej, śląskiej tacy.
I wreszcie deser w podróży. Dotarliśmy do Nikiszowca, zabytkowego osiedla górniczego na katowickim przedmieściu. Powstało w latach 1908-1919. Przetrwało cudem dziejowe zawieruchy pierwszej połowy XX wieku i w roku 2011 z woli Prezydenta RP uznane zostało Pomnikiem Historii. To tutaj podczas powstań śląskich toczyły się zacięte walki o przyłączenie Górnego Śląska do Polski, a kilkadziesiąt lat później Kazimierz Kutz kręcił w Nikiszowcu swą niezapomnianą Sól ziemi czarnej i potem Perłę w koronie.
Socjalna osada górnicza dla blisko 10 tysięcy mieszkańców, ma dzisiaj kanalizację, ciepłą wodę i centralne ogrzewanie. Ma urok i niezwykły klimat. Szkoda tylko, że ceglanych elewacji budynków, bardzo już zabrudzonych stuletnimi pyłami, dotychczas nie oczyszczono. Byłyby piękne absolutnie.
Wycieczki po ulicach Nikiszowca oprowadzają przewodnicy – prawdziwi pasjonaci. Zdzisław Majerczyk jest emerytem, przez 30 lat był górnikiem i tutaj mieszkał. Teraz z werwą przybliża nam tajemnice zaułków, legendy rozległych dziedzińców, okraszając opowieść świetnymi anegdotami górniczymi.
Natalia Jurczyk – nowoczesna dziewczyna, tuż przed maturą, mówi o swoim Nikiszowcu bajeczną gwarą śląską z dygresjami współczesnymi, w nienagannej polszczyźnie. Tylko słuchać i podziwiać niezwykły zabytek śląskiej ziemi.
Do zobaczenia w naszej kolejnej podróży.
Witold Młodziejowski